Proponuję kandydaturę swej Stryjenki – Cioci Lucy – której perypetiami niejedną biografię można by obdzielić. Zaczęła jako projektantka szkła artystycznego; terminowała u Zbigniewa Horbowego, niegdyś najlepszego polskiego twórcy szkła unikatowego. Pod jego okiem cyzelowała warsztat, dojrzewała. Swego nauczyciela szybko przerosła. Na niwie szkła artystycznego działała jednak względnie niedługo; niosło ją w świat i wkrótce stała się członkinią teatralnej trupy Jerzego Grotowskiego, jednego z najwybitniejszych rewelatorów światowego teatru. To u Grotowskiego – reżysera, pedagoga i teoretyka – poznała Ryszarda Cieślaka (dziś uważa się go za aktora kompletnego – możliwe nawet, że najlepszego w historii), z którym związała się zawodowo na kolejne lata. Nie mam wątpliwości, że gdyby nie przenikliwość i intuicja Cioci Lucy, obaj artyści nie odnieśliby znacznej części swych sukcesów. Stryjenka inspirowała ich, służyła im radą, dyskutowała z nimi artystyczne idee. U progu nowej epoki –kończył się wówczas komunizm – Ciocia postanowiła zerwać z teatrem, wejść na nową niwę. Zajęła się… polityką i biznesem. Początkowo działała jako czołowa dolnośląska polityk (przebąkiwano nawet, że – gdyby bez reszty zechciała się oddać sprawom publicznym – zostałaby prędko prezydentem Wrocławia), potem zaś weszła w świat wielkich interesów (poznała wówczas małżeństwo Kulczyków, z którymi prędko się zaprzyjaźniła). Stryjenka jest w naszej rodzinie legendą: w czasach komunizmu podróżowała po świecie wykładając na najlepszych amerykańskich uczelniach, potem współtworzyła awangardowy teatr Grotowskiego i Cieślaka, a ostatecznie… została prężnym przedsiębiorcą. Jeśli nie ona zasługuje na miano najbardziej „charakternej” kobiety, to – doprawdy! – nie wiem, komu ten laur powinien zostać przyznany.