Co to znaczy: mieć charakter? Albo: kim jest „kobieta z charakterem”? Tego się uczę od mojej kuzynki, Ani. Mając kilkanaście lat straciła wzrok. Zawiniła genetyka, przypadek, po prostu: nieszczęśliwy los na loterii. Owszem, było wygrażanie Panu Bogu, były kryzysy, były czarne myśli. Dziewczyna znała przecież „zwyczajne” życie; chodziła do kina, grywała w tenisa. Zdołała się jednak nauczyć nowego życia: opanowała bezwzrokową obsługę komputera, liceum ukończyła z wyróżnieniem. Studiowała na dwóch wymagających kierunkach, i to w dwóch różnych miastach. Dziś jest samodzielna: rozwija swe pasje, podróżuje po świecie, nie ucieka od życia. Myśli o założeniu rodziny. Pracuje jako psycholog, pomaga innym. Śpiewa, grywa na flecie, pianinie i gitarze. I robi to dobrze. Niekiedy pisuje poezję – nie tylko do szuflady. Jej wiersze podobają się czytelnikom, zapewniają jej laury ogólnopolskich konkursów. Niedawno zainteresowała się żeglarstwem. I, jak to z nią bywa, nie skończyło się na podchodach, gdybaniu, nieśmiałych próbach; zapisała się na stosowny kurs, zdała teorię (zapytana o cokolwiek wylicza terminy, omawia przepisy prawa morskiego, opowiada o żeglarskich węzłach i miejscach, w które chciałaby kiedyś popłynąć). Żeglarzem nie będzie, bo – jak sama mówi – nowych oczu sobie nie kupi. Ale nie przeszkodziło jej to we wzięciu udziału w tegorocznej paradzie żaglowców – Tall Ships Races (pod rękę z innymi załogantom paradowała ulicami Szczecina, uprzejmie pozdrawiała zebranych, rozsyłała uśmiechy). Od Anki uczę się hartu ducha, niezłomności. Wdzięczności za to, co mam. Brania życia takim, jakie jest. Bez narzekania i stęków. Moja kuzynka jest dla mnie wcieleniem Hemingwayowskiej maksymy, że jeśli człowiek pokona swe słabości – okiełzna lęki – świat nigdy nie będzie mu straszny.