Ma 66 lat, kilka siwych pasm włosów, które przykrywa farbą w kolorze dojrzałej wiśni i energię, której zazdroszczą jej ludzie młodsi nawet o kilka dekad. Moja mama – najsilniejsza kobieta, jaką znam. Szalona, trochę „odjechana” i będąca w permanentnej fazie nauki. Teraz uczy się haftu Richelieu, rok 2016r. to był rok nauki hiszpańskiego, a jeszcze rok wcześniej chodziła na jogę dla seniorów. Gdy ktoś pyta ją o wiek, przez ułamek sekundy zawiesza głos i daję słowo – ona naprawdę nie pamięta! Musi się skupić, by przypomnieć sobie, która to wiosna już „leci”, bo wiek to dla niej jakaś tam liczba. 66 czy 63, co to ma za znaczenie?
Nie piszą o niej na „Pudelku”, nie zarabiała pięciocyfrowo i nie jest znanym lekarzem, prawnikiem czy politykiem. Nie dorobiła się luksusowej willi ani prywatnego jachtu, a jednak każdy dzień jest sukcesem, bo…ona tak go widzi! Straciła ukochanego tatę mając 10 lat i musiała z dnia na dzień stać się wsparciem dla swojej mamy, która była wtedy w piątej(!) ciąży. Bez pracy, bez perspektyw, bez pomocy…Dzielnie walczyła, by utrzymać całą rodzinę i jako jedyna z niej poszła na studia. A trzy lata temu żegnała swojego męża – a mojego tatę – który przegrywał z okrutną i podstępną chorobą…I choć płakała, tonęła w oceanie łez – to nigdy się nie skarżyła, nie marudziła, a wchodząc do szpitalnego pokoju wycierała dyskretnie rękawem wilgotne oczy i witała tatę wielkim uśmiechem… Raz w tygodniu chodzi na kijki ze swoimi koleżankami z klubu seniora oraz raz na basen. Kilka razy dziennie potrafi przemeblować cały pokój i wypielić pół ogródka, a potem jeszcze iść na kilkumetrowy spacer ze swoim psem wielkości małego cielaka;) Jest moją przyjaciółką i moją inspiracją, a tata często patrzył na nią z czułością i mówił: ”Nasza petarda!”